Będąc na Martynice dowiedzieliśmy się, że gdzieś na tej wysepce znajduje się wodospad.
Bez chwili wahania postanowiliśmy dowiedzieć się gdzie to jest i wyruszyć, aby ten cud natury zobaczyć.
Od prawie samego początku była to ogromna przygoda z dużą dawką adrenaliny.
Gdy dojechaliśmy prawie pod parking czekała nas jeszcze przeprawa przez wąską na jedno auto, stromą i krętą drogę. Tak krętą, że nie było widać czy z za zakrętu nic nie wyjedzie.
Na szczęście kierowcą był mój M. i w pierwszą stronę dał radę.
Wysiedliśmy z auta i poszliśmy w tropikalny las.
Wilgotność powietrza chyba 100%, i cały czas
szliśmy pod górę co jakiś czas przechodząc przez strumyki rzeczki.
Szliśmy tak ponad godzinę do celu, ale warto było by przez chwilę schłodzić
się w strumieniach słodkiej wody, a oczy napoić pięknym widokiem wodospadu.
Dodam, że nad wodospad szliśmy z synkiem (1,5roku), a raczej był on niesiony na barana. Pod koniec drogi M. już nie miał siły go nieść i dał mi, a ja przenosiłam go z kamienia na kamień, aż w końcu postawiłam go obok małego włochatego pajączka.
Przyznam się bez bicia, tych naszych w Polsce bardziej się boję, jakoś nie przeraził mnie ten na żywo, a może musiałam zachować zimną krew, nie wiem...
Dla tego widoku warto było iść...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz